14.8.2025
No items found.

Gilotyna stała w Katowicach

„Nasi chłopcy” też byli w Wehrmachcie

Autorów wystawy „Nasi chłopcy” w Muzeum Miejskim w Gdańsku posądzono o relatywizację hitlerowskich zbrodni i pochwałę narodowej zdrady. Poświęcona jest obecności autochtonów w Wehrmachcie. Byli oni zaciągani do niemieckiego wojska pod bezpośrednią groźbą kary śmierci i obozów koncentracyjnych dla ich rodzin. Dokładnie ten sam problem występował na Górnym Śląsku.

Wehrmacht, nasi chłopcy
Źródlo: wehrmacht-polacy.pl

Stosunek autochtonicznych Górnoślązaków do służby w Wehrmachcie był bardzo różny. Zdarzały się niewątpliwie naiwne, patriotyczne postawy wywołane skuteczną hitlerowską propagandą. Byli nawet tacy, którzy zgłaszali się do niemieckiego wojska na ochotnika. Większość odnosiła się do służby z oczywistą niechęcią i traktowała ją jako nieszczęście, na które nie mieli wpływu. Kto nie słyszał już powojennych opowieści o autochtonach w mundurach Wehrmachtu głośno płaczących na dworcach kolejowych, na które odprowadzały ich żony i matki. Dla bardzo wielu było to pożegnanie na zawsze.

W przypadku osób mieszkających na terenie pruskiego Górnego Śląska nie było żadnych wątpliwości, że wszyscy podlegali służbie wojskowej. Nie miało tu żadnego znaczenia, że część z nich czuła się Polakami, czy że nawet byli aktywnymi członkami organizacji polonijnych. Stąd też istniała też znacząca grupa Górnoślązaków, którzy służbę w Wehrmachcie poczytywali sobie jako hańbę z różnych, politycznych albo narodowych względów. Decydowali się na sabotaż albo dezercję.

Południowo-wschodnia część Górnego Śląska w okresie międzywojennym stanowiła polskie województwo śląskie ze stolicą w Katowicach. W 1939 roku zostało ono wcielone do Rzeszy. 

Nie wszyscy jego mieszkańcy uznani zostali automatycznie za obywateli Niemiec. Wprowadzono tu system listy narodowościowej. Klasyfikowała ona niemieckość autochtonów. Każdy polski obywatel, mieszkający w tym regionie, zmuszony został do wypełnienia ankiety dotyczącej jego narodowej orientacji. Na podstawie tej ankiety władze hitlerowskie decydowały same, komu można nadać niemieckie obywatelstwo. Obywatel na tę administracyjną decyzję nie miał żadnego wpływu. 

Kogo w drodze administracyjnej decyzji uznano za Niemca lub osobę, z której będzie można Niemca zrobić, temu nadawano obywatelstwo III Rzeszy. Taka administracyjna decyzja pociągała za sobą obowiązek służby wojskowej, od której nie było odwołania. Wprowadzono nawet groteskowy system nostryfikacji polskich stopni wojskowych. Kto w polskim wojsku posiadał stopień sierżanta, otrzymywał go automatycznie również w Wehrmachcie. 

Żadne protesty, ani publiczne manifestowanie Polskości od służby w wojsku nie zwalniały. Znanych jest wiele przypadków, kiedy poborowi do Wehrmachtu głośno śpiewali na dworcach wspólnie z rodzinami polski hymn narodowy, czy pieśń kościelną „Boże coś Polskę”. W wyniku tych wydarzeń władze niemieckie zabroniły później rodzinom odprowadzać ich synów i braci na dworce, skąd wywożono ich na front.

A odmowa służby wojskowej była jednoznaczna z karą śmierci. Kończyła się na natychmiast na gilotynie w Katowicach, na której mordowano opornych. W tym sensie autochtoni powoływani do Wehrmachtu byli ofiarami hitlerowskiego systemu, a nie rzekomymi zdrajcami, jak dzisiaj co poniektórzy chcieliby twierdzić. 

Pozostaje pytanie, jak zachowywali się Górnoślązacy i Pomorzanie siłą wcieleni do niemieckiego wojska. Przede wszystkim wielu z nich wstydziło się tego faktu, próbowało się wytłumaczyć przed kolegami ze swojej obecności w Wehrmachcie. Udokumentowana jest historia Ślązaka, Bolesława Haidasza, który w 1942 roku wbrew swojej woli wciągnięty został na niemiecką listę narodowościową (Volksliste 3). Mieszkającemu w Warszawie przyjacielowi, z którym nie miał od dłuższego czasu żadnego kontaktu, napisał w 1944 roku list. Tłumacząc się ze swojej obecności w Wehrmachcie, stwierdził: „[…] pozostaję ciągle tym samym Bolkiem, któregoś znałeś wcześniej. Nasze życie nie należy do nas, dlatego lepiej wykonywać narzucone zadania, niż umrzeć z obcej ręki”. List ten został przechwycony przez żandarmerie wojskową a Haidasz postawiony przed sądem. Najwyższy Sąd Wojskowy Wehrmachtu uznał 15 września 1944 roku w tej sprawie: „Kto wspiera obcy ruch oporu, ten służy wrogowi i szkodzi własnemu państwu. Dlatego musi zostać skazany na karę śmierci”. W cytowanym liście nie było żadnych informacji, które by wskazywałyby na jakiekolwiek kontakty Haidasza, czy jego kolegi z polskim ruchem oporu. Ale już sam kontakt z Polakiem był dla sędziów wojskowych powodem do skazania Bolesława Haidasza na karę śmierci. Wyrok wykonano.

Inni niemieccy żołnierze o autochtonicznym rodowodzie starali się często zachować moralny kręgosłup i w miarę możliwości pomagać osobom prześladowanym przez reżim. Udokumentowana jest historia sierżanta Erich Heyma, który pochodził z Warmii. Władze wojskowe przydzieliły go jako strażnika do obozu oficerskiego Oflag II D Gross-Born – Westfalenhof, w miejscowości Kłomino na Pomorzu. Był to obóz, w którym więziono między innymi dowódcę obrony Westerplatte majora Henryka Sucharskiego, Leona Kruczkowskiego i wówczas jeszcze podpułkownika, Stanisława Mossora. Erich Heim zaprzyjaźnił się z polskimi oficerami. Toteż zwrócili się do niego z prośbą o umożliwienie im korespondencji z rodzinami i przyjaciółmi z pominięciem obozowej cenzury. Heym zdawał sobie sprawę, że takie działanie było surowo zakazane. Wiedział, że realizując prośbę polskich oficerów, ryzykuje życie. Wyraził jednak na to zgodę i wymiana poczty polskich oficerów systematycznie działała. Heym prowadził z nimi też liczne rozmowy, informował ich o sytuacji w kraju i na froncie. Na przykład opowiadał polskim oficerom szczegóły dotyczące Powstania Warszawskiego i o alianckich zrzutach broni dla walczącej Warszawy. Z ubolewaniem opowiadał o nieudanym zamachu na Hitlera w Kętrzynie. 

Z czasem przyjaźń nabrała coraz bardziej konspiracyjnego charakteru. Oficerowie uwięzieni w obozie postanowili dokonać zbiorowej ucieczki i również poprosili Ericha Heyma o pomoc. Niemiecki strażnik zorganizował dla polskich oficerów broń i mapy, dzięki którym chcieli się przedostać na tereny Generalnej Guberni. Heym także zbierał dla nich informacje o zgrupowaniach partyzantów w Borach Tucholskich, do których polscy oficerowie chcieli się przyłączyć po ucieczce z obozu. Do ucieczki zaplanowanej na 19 września 1944 roku jednak nie doszło. Gestapo udało się wprowadzić swoich konfidentów do obozowej społeczności. Zadenuncjowali nie tylko próbę ucieczki, ale również kontakty sierżanta Ericha Heyma z polskich oficerami. Za współpracę z nimi Heym został skazany 1 lutego 1945 roku na karę śmierci. Wyrok wykonano.

Ten sam los podzielił oficer, kapitan Karl Ludwig Ulsamera z Opola. Służył on w jednostce wojskowej Opole-Bierkowice. (6/Luftgau-Nachr.Abt.8 Oppeln-Birkenthal) stacjonującej w Wiedniu. Karl Ludwig Ulsamer był prawnikiem i przed wojną pracował w kilku bankach, zajmując dyrektorskie stanowiska. Po rozpoczęciu wojny ukończył lotniczy kurs oficerski. Miał tylko jednego syna Edgara, który studiował medycynę. Młody mężczyzna powołany został jednak do Wehrmachtu. Dnia 7 stycznia 1944 roku Edgar Ulsamer został wzięty do niewoli we Włoszech w okolicach San Vittorio przez amerykański oddział zwiadowczy. Po krótkim czasie władze amerykańskie zaproponowały Edgarowi współpracę na rzecz amerykańskiego wywiadu. Młody człowiek, w najwyższym stopniu zbulwersowany zbrodniami hitlerowskimi, przystał na tą propozycję. Dnia 13 października 1944 roku został wraz z amerykańskim oficerem łącznikowym zrzucony na spadochronie na teren Austrii. Operacja nie udała się i Edgar Ulsamer zmuszony był do powrotu za linie amerykańskie na własną rękę. Nawiązał kontakt ze swoim ojcem, prosząc go o pomoc. Ojciec próbował go wszelkimi sposobami przekonać do zameldowania się na policję. Karl Ludwig Ulsamer zdawał sobie sprawę, że jest to jedyna szansa na uratowanie życia swojego i syna. Ale Edgar za żadną cenę nie godził się na powrót do Wehrmachtu. Podczas przygotowań do ucieczki obaj zostali zdekonspirowani i obaj skazani 11 marca 1945 roku na karę śmierci. Wyroki wykonano.

Wielu innych autochtonów w niemieckich mundurach pomagało prześladowanym Żydom, jeńcom wojennym, czy ludziom prześladowanym przez reżim hitlerowski. Bardzo wielu z nich została potem zamordowana z wyroków niemieckich sądów wojennych. 

Tysiące autochtonów zdezerterowało z Wehrmachtu. Decyzja o dezercji nie była łatwa. Żołnierze, którzy decydowali się na ucieczkę nie posiadali pieniędzy, cywilnych ubrań, dokumentów. Drogi, dworce kolejowe i inne newralgiczne punkty komunikacyjne kontrolowane były pieczołowicie przez wojskową żandarmerię wojskową. Ucieczka przez linie frontu również nie była prosta, ponieważ druga strona bardzo łatwo mogła uznać dezerterujących żołnierzy za próbę akcji dywersyjnej. Wielu żołnierzy podczas próby ucieczki przez linię frontu też w ten sposób zginęło.

Władze Wehrmachtu posługiwały się zresztą sloganem mówiącym, że żołnierz może zginąć na froncie, ale niemiecki dezerter musi zginąć z wyroku sądu wojskowego. I rzeczywiście wyroków takich niemieckie sądownictwo wydało kilkadziesiąt tysięcy. 

Wystawa w Gdańsku jest ważnym wydarzeniem i jest niewątpliwie warta zobaczenia. Jej autorzy podjęli próbę wyjaśnienia losów autochtonów z Pomorza siłą wcielonych do niemieckiego wojska. Składają się na nią w dużej części eksponaty prywatnych osób, których dziadkowie zostali powołanie do Wehrmachtu. Wystawa jest świadectwem krzywdy, którą wyrządzono autochtonom, którzy jeszcze dodatkowo w powojennej Polsce uchodzili za zdrajców. Nic więc dziwnego, że na przestrzeni następnych kilkudziesięciu lat znaczna ich część wyjechała do Niemiec. Służba w Wehrmachcie była dla późniejszych władz RFN jednoznacznym dowodem posiadania przez nich niemieckiego obywatelstwa. Polskę opuściło wielu członków rodzin tych żołnierzy, którzy w Niemczech otrzymywali status Wypędzonego i legitymację Vertriebenenausweis.

Sytuacja na Górnym Śląsku była zresztą bardzo podobna.

This is some text inside of a div block.
Autor:

Więcej artykułów

Moltke, Krzyżowa
No items found.

Zdrajcy zmanipulowanych

Mija właśnie 81 rocznica zamachu na Adolfa Hitlera. Dziś obchodzona uroczyście, a dzieci pomordowanych bohaterów antyhitlerowskiego ruchu oporu przyjmowane przez głowy państwa. Po 1945 roku ci sami ludzie byli jednak jako dzieci wyśmiewani, opluwani, poniewierani jako potomkowie zdrajców.

Czytaj dalej
lajbik mazelonki kiecka
No items found.

Wypędzone kiecki

Jeszcze 40 lat temu kościoły w górnośląskich wioskach zdominowane były przez autochtoniczne kobiety ubrane w jupy i szpindery. Nowi, napływowi sąsiedzi robili sobie powszechnie z nich drwiny. Tradycyjne stroje były inspiracją do poniżania ich właścicielek. Mimo tego, do lat 70. XX stulecia mazelonki dominowały górnośląski krajobraz.

Czytaj dalej
Hanna Suchocka premier oberschlesien aktuell
Polityka
Pożegnanie

Rezygnacja z Schlesien Journal

VdG chce skoncentrować się na budowaniu nowego, internetowego medium. Dlatego podjęło decyzję o wycofaniu się z samodzielnej produkcji programu telewizyjnego „Schlesien Journal” dla TVP. Warto przy tej okazji przypomnieć burzliwą, pełną wzlotów i upadków historię tej kulturalnej inicjatywy z 33-letnią tradycją. ‍

Czytaj dalej