Kiedy działacze ruchu oporu w Polsce i w innych krajach okupowanych mogli liczyć na podziw i szacunek swoich współobywateli, to sytuacja dysydentów w Niemczech była zupełnie inna.
Kiedy doszło do nieudanego zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 roku to na ulicach Berlina proste kobiety załamywały ręce i głośno szlochały z rozpaczy, że w narodzie niemieckim znalazły hieny, które podniosły rękę na ich ukochanego wodza. Na placach miast i wsi gromadziły się tłumy Niemców, które przeradzały się w spontaniczne manifestacje na znak wdzięczności za uratowanie ich narodowego bohatera i nienawiści wobec arystokratycznych zdrajców własnego narodu. Wyzwiskom pod adresem zamachowców nie było końca. Manifestacje te miały autentyczny charakter i władze hitlerowskie wcale nie musiały organizować. W jaki sposób udało się do tego stopnia zmanipulować własne społeczeństwo, jest zupełnie odrębną sprawą. Konsekwencje tej propagandy tkwiły w głowach Niemców przez następne dziesięciolecia. Bardzo długo nie dawno wiary w doniesienia na temat hitlerowskich zbrodni, traktując je jako alianckie kłamstwa mające na celu poniżenie narodu niemieckiego.
A nielicznie dawni przeciwnicy reżimu hitlerowskiego, którym udało się przeżyć koniec wojny, znaleźli się w ten sposób w bardzo trudnej sytuacji. Ich wyroki sądowe z czasów III Rzeszy zostały przekwalifikowane zostały jako wyroki karne i w dalszej konsekwencji dyskryminowani byli przez różne urzędy. Ponieważ powojenne niemieckie prawodawstwa zakładało rodzinną odpowiedzialność zbiorową, żony pomordowanych opozycjonistów nie mogły otrzymywać świadczeń rentowych, a ich dzieci wykluczone były z wszelkich programów stypendialnych. Tymczasem hitlerowscy zbrodniarze mający na sumieniu morderstwa na tysiącach osób, uchodzili za szanowanych obywateli i otrzymywali królewskie świadczenia socjalne. Szczególne atrakcyjne świadczenia emerytalne otrzymywali dawni oficerowie SS.
Nic też dziwnego, że w pierwszych powojennych latach dzieci dysydentów III Rzeszy starały się ukrywać antyhitlerowską działalność swoich ojców. Hrabia Caspar von Moltke opowiada, że jego Matka nie mogła znieść permanentnego obrażania jej i wyprowadziła się z dziećmi do Republiki Południowej Afryki. Caspar chodził w RPA do niemieckojęzycznej szkoły i nawet tam był wyzywany przez kolegów jako syn zdrajcy.
Na temat opozycyjnej działalności pomordowanych ojców rozmawiano szeptem w rodzinach i starano się, by tematy te nie poruszane były poza kręgiem najbliższych. Od pierwszych powojennych miesięcy rodziny dawnych dysydentów szukały ze sobą kontaktu i się wzajemnie wspierały. W ten sposób powstało środowisko, które wykazało wyjątkową trwałość.
Sytuacja ta zaczęła się zmieniać dopiero na przełomie lat 60- i 70-tych, kiedy do niemieckiego społeczeństwa zaczął powoli docierać świadomość ogromu zbrodni popełnionych przez Adolfa Hitlera i moralne znaczenie antyhitlerowskiego ruchu oporu.
W pielęgnowaniu pamięci o niemieckich dysydentach szczególnie aktywna okazała się rodzina von Moltke wspierając badania naukowe nad niemieckim ruchem oporu. Sama Krzyżowa była dla nich również ważnym miejscem.
Caspar i jego matka byli po wojnie już w 1976 roku po raz pierwszy w Krzyżowej. Freya nigdy nie straciła wiary, że Krzyżowa może stać się miejscem polsko niemieckiego pojednania. Kiedy w roku 1989 niemieccy dyplomaci zastanawiali się nad miejscem, gdzie mogłaby się odbyć polsko-niemieckiego msza pojednania, rodzina von Moltke podjęła się aktywnych działań, żeby stało się to właśnie w Krzyżowej. Wkrótce później udało się doprowadzić do decyzji o odbudowie kompleksu pałacowego.
Rodziny dawnych dysydentów założyły w 2004 roku prywatną fundację Freya von Moltke Stiftung, która wspiera działania na rzecz pielęgnowania tradycji niemieckiego ruchu oporu również na Śląsku.
Dziś Krzyżowa jest pięknym, żywym pomnikiem antyhitlerowskiego ruchu oporu w który spotyka się młodzież z całego świta. Jest też zdumiewającą w wyspa na Śląsku, na której językiem codziennego kontaktu jest niemiecki. Krzyżowa jest niewątpliwie miejscem wartym obejrzenia i refleksji na ludźmi, którzy tutaj w Krzyżowej organizowali się w walce przeciwko hitlerowskiemu reżimowi.
Bo nie była ona ani łatwa, ani oczywista. Kiedy wczesnym rankiem 20 lipca 1944 roku pułkownik hrabia Claus von Stauffenberg wsiadał do samolotu Ju 52 lecącego do kwatery głównej Hitlera doskonale wiedział, że jego szanse na przeżycie próby zamachu stanu są bardzo niewielkie. Tą samą świadomość mili pozostali spiskowcy, w tym wielu Ślązaków. Nie przygotowali sobie nawet dróg ucieczki za granicę czy konspiracyjnych kryjówek. Wiedzieli, że czeka ich śmierć za protest przeciwko zbrodniom reżimu i niemoralnemu systemowi. Wiedzieli również, że przez większość a i znienawidzeni. Ich honor i moralny kręgosłupy okazały się jednak silniejsze. I to jest dziś po 80 latach najważniejsze przesłanie zamachu na Hitlera z 20 lipca 1944 roku.
A Krzyżowa stała się symbolem tego, że warto trwać przy swoich przekonaniach i poglądach, nawet wbrew całemu otoczeniu.
This is some text inside of a div block.